Archiwum marzec 2011


mar 09 2011 czas wielkiej konspiracji :D
Komentarze (4)

Konspiracja, jakby ktoś nie wiedział znaczy tyle co tajemnica, czy tajna organizacja (można było usłyszeć to na lekcjach historii - dokładniej w tematach o II wojnie światowej), do tego 9 marca to rocznica urodzin Sumela. Oczywiście ze względów technicznych i braku możliwości poniekąd nie spotykaliśmy się w podziemiach, żeby omawiac niektóre sprawy, ale trzymaliśmy owe sprawy w sekrecie.

Ogólnie rzecz biorąc w całej sprawie chodzi o to, że umyślało nam się zrobić Sumelowi urodzinową impreze- niespodziankę. Z początku zaplanowana była na piątek, lecz oczywiście jak zawsze mi coś musiało wypaść i ku mojemu zadowoleniu większość dążyła do tego, żeby przełożyć impreze na sobotę. Miałam otóż finał konkursu ekonomicznego (oczywistą sprawą jest, że wolałabym zostać na imprezie, ale chcieć a móc) z którego miałam wrócić późnym wieczorem. Pocieszającym było to, że Wiktor stwierdził, że to nie przeszkadza, że od razu po konkursie wbije na boisko, nic mnie nie ominie. Jednak w całej sprawie prym zebrała Monika zarządzając, po rozpatrzeniu poglądów innych, że impreze przekładamy na sobotę. Sprawa została omawiana po raz pierwszy we wtorek, kiedy całą chałą zwaliliśmy się do groty. Oprócz domniemanych uczestników planowanej imprezy (Ja, Monika, Wiktor, Bartek, Filip, Skrzeku) był z nami również Michał, który jeszcze w tamtym okresie był obiektem pewnego planu związanego z Moniką.

Dziś jest notka misz- masz, więc o tym planie nadmienie poniżej :

Otóż chodziło w gruncie rzeczy o to, żeby ich swatać. Cała sprawa zaczęła się na dyskotece. Już w kilka dni po niej razem z Weroniką napisałyśmy list do Wiktora na temat planu rodzącego się w naszej głowie (my się biedne opisałyśmy, a odpowiedź brzmiała : ok, ale pomińmy) do którego on poniekąd się przyłączył. Po chwili już większa grupa ludzi była zaangażowana chociażby emocjonalnie w ten cały plan. Niestety Michał na sobotnią bibę przyjść nie mógł, bo miał ortodontę, no cóż, aparat nie radość:D

Wtorkowe spotkanie przebiegło na ustalaniu terminu, wysokości składki i tłumaczeniu Filipowi gdzie jest Skroniów (biedaczyna w rezultacie w sobotę i tak trafił na Książe Skroniów). Po wykańczającej burzy mózgów (o ile tam można nazwać organy myślenia, którymi posługuje się nasza ekipa) chłopaki poszli na fajkę, a w grocie zostałam ja, Monika, Michał i Bartek. Monika poprosiła chłopaków o kupienie jej zapiekanki. Po długim oczekiwaniu, niecierpliwości i nadszarpnięciu nerwów zadowolona trójka chłopaków weszła spowtorem do kawiarni, niosąc zapiekanki w rękach. Razem z Moniką spojrzałyśmy na nich jak na idiotów, nawet nie pytając jak wnieśli zapiekanki do kawiarni i co na to kelnerka, okrzaniłyśmy ich jednak że tak długo ich nie było.

Na planowane zakupy poszliśmy w czwartek- ja, Nika, Wiktor i Oskar czekaliśmy w rynku na Monikę i Skrzeka. Z tytułu, że spędziliśmy cały dzień w szkole (a wiadomo jak szkoła wykańcza) strasznie chciało nam się jeść. Do tego pogoda nie była zbyt ładna, więc miłą myślą było, gdybyśmy schowali się w jakimś suchym miejscu (czytaj bar u Kuby). Odrzuciliśmy grotę, która była umówiona na miejsce spotkania, ponieważ nikomu nie chciało się niczego słodkiego. Wszystkie oczy zwróciły się na Weronikę, która zawsze nosiła przy sobie sporo kasy. Zaczęliśmy ją namawiać, prosić, a tak na prawdę wmawiać jej, że stawia nam kebaby. Biedna dziewczyna na początku dzielnie się opierała, a potem uległa, dla świętego spokoju (jak tu nam nie uledz? ;>). Szczęśliwi, zadowoleni, najedzeni, wróciliśmy pod grotę aby tam czekać na dwójkowiczów.

Staliśmy sobie elegancko- nikomu nie przeszkadzając pod grotą, kiedy podeszła do nas dziwna stara kobieta, prosząc, a właściwie wymagając od nas dość nachalnie, jakichś pieniędzy na jedzenie. Byliśmy zszokowani, a jednocześnie rozbawieni. Podjęłam próbę spławienia jej mówiąc, że pieniędzy jej nie damy, ale możemy coś kupić (jak to uczyło mnie wiele cioć i babć, żeby mieć pewność, że kasa nie idzie na alko), jednak ona nie odmówiła i bezczelnie pizgała się do mnie żebym jej szła i kupiła. Każdy podśmiewał się po cichu, lecz nie mieliśmy zamiaru dać jej ani grosza. Kobieta jednak wydawała się straszna, więc po chwili milczenia odeszliśmy na bezpieczną odległość. Po chwili dołączyli do nas dwójkowicze, a my pośpiesznie- jeszcze dławiąc się śmiechem opowiedzieliśmy im całą historię. Wiktor trzymał do tego w ręce niedojedzonego kebaba, w związku z czym próbowaliśmy nakłonić Skrzeka, żeby zaniusł go owej kobiecie w geście pomocy. Jednak nie udało się, a Wiktor mimo protestów Weroniki wyrzucił go do kosza, co wywołało u nich lekką kłótnie.

Wyruszyliśmy już w komplecie na zakupy, w naszym wydaniu- na podbój miasta. Pierwsz był supermarket, gdzie nabraliśmy czipsów, normalnego picia i tych innych. Jak zwykle w większych sklepach gdzie trzeba posługiwać się koszykami, chłopaki wkładali wszystko co popadnie, a ja zalamana odnosiłam każdą rzecz szukając jej pierwotnego miejsca po całym sklepie. Śmiechu przy tym z dość zwyczajnych spraw było co niemiara, tak że chwilami rozglądałam się w nadzieji, że nie zobaczę dążącej w naszym kierunku ochrony. Jednak w miarę po ludzku, zapłaciliśmy i wyszliśmy. Rozstaliśmy się z Weorniką, która musiała cisnąć na autobus. Do tego rozdzieliliśmy się w systemie : chłopaki - dziewczyny, gdzie chłopaki mieli załatwić %, a ja z Moniką prezent. Umówiliśmy się pod KERFUREM. Skoczyłyśmy z Moniką do kwiaciarni, gdzie mieliśmy już upatrzony prezent. Kieliszki (ponieważ w innym wypadku nie byłoby w czym pić, a tak to mieliśmy 2 w 1 - prezent i zaopatrzenie) i miarkę męskości. Po krótkim zastanowieniu poszłyśmy jeszcze do Textila kupić czerwone stringi z myślą : jak fun to fun! Wychodząc ze sklepu (oczywiście przy kasie spotkałyśmy się z dziwnym wzrokiem ekspedientki, tak samo jak w kwiaciarni) zobaczyłyśmy stojących po drugiej stronie chłopaków. Pragnę nadmienić, że stali pod sklepem monopolowym, którego właścicielką jest moja ciocia. Jeden z liczych kolegów Skrzeka - Cziken załatwiał nam zaopatrzenie właściewe na urodziny. Gestem chłopaki polecili nam zostać po drugiej stronie. Kiedy do nas dołączyli postanowliśmy ogarnąć wszystko w grocie. Wcisnęliśmy się więc na samą górę, gdzie chłopaki wyjęli połówkę w celu jej spróbowania, nas oczywiście tym podłamując na duchu. Ustalili przy tym, że idą na Skroniów- dokończyć Krupnik, który Bartek sprytnie schował za kamieniem na boisku oraz zanieść picie klasy drugiej do domu Moniki - niebespieczne byłoby załadowanie tego wszystkiego do samochodu jej mamy. Namawiali mni przy tym, żebym poszła z nimi, na co z ciężkim sercem i żalem musiałam odmówić. Nazwali mnie przy tym kłamcą, ponieważ twiedzili, że to fałsz, że nie mogę. Następnie zebraliśmy się cisnąć w stronę starostwa- gdzie pracuje mama Moniki. Docierając tam oparliśmy zakupy o auto, które jak twierdziła Monika było jej. Ku naszemu zdziwieniu jakiś mężczyzna do niego doszedł, otworzył i zpalił silnik. Zdezorientowana Mimiśka krzyknęła w końcu:

-Kurwa, to nie mój samochód! Bierzcie te rzeczy!

Szybko odsunęliśmy swoje siatki od samochodu, a ten odjechał. Spojrzeliśmy po sobie, następnie wszystkie oczy zwróciły się na Moniką. Wybuchnęliśmy śmiechem. W rzeczywistości samochód Moniki stał kilka metrów dalej, ale zaprowadziła nas do niego mama Moniki. Załadowaliśmy wszystko do bagażnika i rostaliśmy się. Chłopaki poszli na piechotę do Skroniowa, Monika i jej mama pojechały w tym samym kierunku, a ja wróciłam do domu.

Jak dokładnie przebiegła droga chłopaków nie wiem i chyba nigdy się nie dowiem. Wiem tyle, że wstąpili na boisko zabierając z tamtąd Krupnik. Trochę upili jeszcze idąc, reszte dokończyli w pokoju u Moniki. Resztę zakupów schowali pod jej łóżko. Dostałam informację, że musieli popijać wódkę Cisowianką, bo innego napoju nie było. Załamani jednak nie odmówili zwykłej wody.

Wychodząc mama Moniki odbyła dość niepokojącą rozmowę ze Skrzekiem.

-Który to Kamil S...? - zagadnęła, kiedy schodzili z piętra. Skrzeku wysunął się w jej strone dajac tym samym znać, że to on. Pani Ewa się do niego przysunęła i zaczęła wypytywać o rękę. Skrzeku świadomy tego, że z jego ust może ulatywać dość niewygodny zapach alkoholu odsówał się. Pani Ewa się przysuwała, Skrzeku się odsuwał. Reszta patrzyła na to z niepokojem, jednak nic się nie wydało. Monika odetchnęła z ulgą wyprowadzając ich z domu. Skrzeku poszedł już do siebie, a chłopaki cisnęli w stronę Jędrzejowa.

Moich rodziców nadal nie było. Dostałam telefon od Oskara, że są pod stacją paliw i błagają mnie o coś do jedzenia. Roześmiałam się i zaprosiłam ich do siebie. Byli w stanie opłakanym, choć jeden na drugiego zwalał, że to właśnie on jest najebany. Opowiedzieli mi co robili miej więcej od czasu naszego rozstania, popijając kawę. Kiedy Oskar zobaczył komputer uporyczywie chciał zagrać w Metina, jednak stanowczo wyperswadowałam mu ten pomysł. Poza tym włączali jakieś filmiki na yt, i gadali z moimi braćmi śmiejąc się przy tym.

Następnego dnia- piątek nic się nie działo. Ja byłam na konkursie, reszta w szkole, potem w domu. Wszyscy w napięciu oczekiwali jutra. Jedynie sam Sumel niczego nie był świadomy...

 

A tego co się działo na urodzinach Sumela dowiecie się w następnej notce :D

grandiose   
mar 04 2011 tak to się zaczęło. :D
Komentarze (2)

Ten początek to nie jakaś wielka pompa, skromna impreza mówiąc szczerze- nic nadzwyczajnego. Można powiedzieć, że ten początek był niemalże niewinny. W gruncie rzeczy zaczęło się dzięki Wiktorowi. A było to tak... 
  
Pierwsze dni marca owocowały ochotą jakiejś przygody, jakiegoś chociażby spotkania, które da nam powód do radości. Taka możliwość pojawiła się dzięki propozycji Wiktora. Jego mama wyjechała, do tego zbliżał się weekend- wszystko sprzyjało rozwijającemu się w naszych głowach planowi. Nawet pogoda była ładna zważając na miesiąc. To był piątek, dzień kiedy przeżywaliśmy katusze czekając aż wskazówka na zegarze wskaże godzinę 15. Oskar miał wtedy w butelce po wodzie mineralnej naszą hm, ognistą wodę, żeby się wyrazić kulturalnie. Każdy chciał zaczerpnąć łyka, ale tylko niewielu się udało. Komiczną sytuacją było, kiedy Patryk spróbował. Chłopak chyba wierzył, że to jedynie woda. Może chciał spróbować czym my się tak podniecamy? No i spróbował, aż chłopakiem wstrząsnęło. 
Dwie ostatnie godziny polskiego, spędzone na lenistwie przeciągały się w nieskończoność, a każde z nas powtarzało co chwila formułkę : niech już będzie 15. W takich chwilach dzwonek to jakby sygnał na start. Bo ta chwila między ostatnim dzwonkiem, a spotkaniem upłynęła zadziwiająco szybko. 
 
 
Pełne szczęścia, tryskające humorem cisnęłyśmy tego dnia razem z Niką przez wieś. Przy okazji wstąpiłyśmy po Bartka, drzwi otworzyła nam jego babcia. Zszokowana tym, że o wnuka pytają dwie takie lasencje jak my (żart sytuacyjny, ofkorz) jednak go zawołała. Bartek również był zszokowany, że stoimy pod jego drzwiami (nie wiem, czy to jakieś rodzinne, czy my z księżyca spadłyśmy?) ubrał kurtkę i buty i poszedł z nami. Otrzymałyśmy po drodze kilka telefonów od cisnących już razem z pod czwórki Wiktora i Oskara. To że są razem i to, że niosą w plecakach rzeczy istotne oraz to że mogą te rzeczy wypić sami, bez nas działała na nas motywacyjnie. W końcu nasza trójka dostrzegła dwie postacie idące nam na przeciw. Wtedy to się dopiero zaczęło. 
  
Jak jesteśmy wszyscy razem, to możemy już pić no nie? :D 
 
 
Bez przepitki, bez wystarczającej liczby kieliszków, jedynie z paczką czipsów urządzaliśmy stacje co średnio 50m. Nasza mała, osobista droga krzyżowa (z dobrego serca nie polecam przegryzać wódki czipsami, nie żebym miała jakieś doświadczenie co do tego). Takim sposobem, podczas tej drogi połowa naszego gumi soku znalazła się w naszych łaknących więcej brzuchach. Ktoś rzucił, dzwońcie po Suchmiela, ktoś powiedział, że przydałaby nam się kasa. Więc zadzwoniliśmy. Sumel włączył szósty bieg i znalazł się pod sklepem w 10 minut. I kasa i Sumel w jednym, a może kasa w portfelu Sumela? :D 
  
Od początku samego, nawet nie dnia, ale tygodnia się broniłam, lamentowałam, prosiłam- nie idziemy do mnie. W końcu sama ich do siebie zaprosiłam. 
 
 
Przez całą drogę próbowałam wytłuc czopom z głowy informacje, że babcia idzie na imieniny- nadaremnie. 
 
 
W końcu- dla świętego spokoju, dla poczucia odrobiny ciepła, dla zaprzestania szwendania się po okolicy- uległam. Poszliśmy do mnie, niestety nadkładając trasy, przechodząc za kościołem. W między czasie zadzwoniliśmy po Monikę. Argumenty brzmiały: przychodź, przepraszam nic nie słyszę, bo się drą, taak, są już najebani, ja się jeszcze trzymam
I jeszcze skrawek tego pozostał mi w pamięci, jak wydawało nam się, że Bartek już myśli nietrzeźwo. Jego policzki przybrały różu, słowa lekkiej nutki głupoty, a wymiana spojrzeń reszty wymowności. Cii, nie mówcie mu tylko o tym, pliiisss ? ;P 
 
 
Wbiliśmy do mnie. Babcia jeszcze nie wyszła, ale usiedliśmy grzecznie w pokoju, jak gdybyśmy nigdy nic złego nie zrobili, niczego na sumieniu nie mieli. Odgłos zamykanej, skrzypiącej furtki przerwał tą całą maskaradę. Każdy dostał po kieliszku, ktoś czegoś polał, ktoś coś zwinął z szufladki w kuchni, ktoś coś przypalił. 
 
 
No i 3 telefon tego dnia- trzeci z pozytywną odpowiedzią- Skrzeku. Jak nic utkwiła mi w pamięci wymiana zdań między mną a Wiktorem: 
W: Dzwońcie po Skrzeka! 
M: Nie przyjdzie, zobaczysz.
 
W: Powiedźcie, że ja jestem, to przyjdzie. 
Miał cholera racje, przyszedł. Ale wcześniej weszła Monika, a jej wejście można określić jako niemalże spektakularne. Ledwo co, biedna dziewczyna próg przekroczyła, a w korytarzu otoczył ją krąg chłopaków, krzyczących i skaczących w okół niej. To mogło znaczyć tylko jedno:
 
-Tylko ja nie jestem pijana. Ja chce być najebana -stwierdziła po chwili Mimiśka. 
 
 
I takim sposobem siedzieliśmy już nie w piątkę, a w siódemkę w pokoju- domu mojej babci, przebywającej w tym czasie na imieninach, niczego nieświadomej, dzięki bogu. I ta siódemka zobaczyła przez okno Skrzeka. I to była już pełnia szczęścia. Od tego momentu przewija mi się kilka obrazów: 
-paliliśmy w łazience, Weronika upadła (ale ja tego nie pamiętam) wszyscy zabraliśmy się za jej podnoszenie,
 
-Kamil rozkminił gdzie jest barek i mimo moich protestów, podczas mojej nieuwagi rozlał całą połówkę żubrówki, część sam pociągając z gwinta, 
-wielkie wyganianie z domu chłopaków w postanowieniu, żeby posprzątać i się zmyć. 
  
Udało się w końcu, wypędziłyśmy ich- we trzy na całą piątkę, uwierzcie to nie było takie łatwe, mówimy o szczególnych przypadkach. Teraz rozbraja mnie wspomnienie swojego stanu. Komicznego kręcenia się w głowie i powtarzania:jestem pijana, ale ok, trzeba się zebrać. Ogarnęłyśmy jakoś. Wszystko wyglądało niemalże tak jak było przed naszym przyjściem- jedynie w butelce w barku zamiast tego co powinno być była praktycznie sama woda i odrobina posmaku. Zwinęłyśmy się z domu, kiedy do drzwi z powrotem zaczęli pukać chłopaki. Poszliśmy na boisko, ale nie jestem w stanie powiedzieć co działo się między siedzeniem u mnie, a siedzeniem na boisku. Wiem, że ku mojemu niezadowoleniu mieli Krupnik. 
 
 
Chwile spędzone na boisku- po ciemku- były jednymi z gorszych tego dnia. Ciemne karty naszych przygód, takich też mamy niemało, ale o nich ciężko i niemiło jest wspominać, więc o nich nie wspominajmy. Tym razem wypadło na Wiktora, tyle nadmienię. Na dodatek na pogorszenie jego niewyraźności, ktoś mądry dał mu zamiast Rutinoskorbinu soczek Cappy i za to kogoś tego przydałoby się trzepnąć, ale my nie stosujemy przemocy, do takiej patologi się nie zniżamy (I irony). Ktoś mu potem bardzo długo wypominał, że powinien oddać kasę za ten sok, za co ktoś dostał i teraz oficjalnie ostaje opieprz. 
 Więc opieprzam cię ktosiu, kimkolwiek jesteś ! :D 
Rozstaliśmy się z Moniką, Bartkiem i Sumelem w drodze powrotnej pod torami, żeby było co powiedzieć babci. Reszta wróciła do mnie, to nie był dobry stan nikogo z nas na jakieś wylewne rozmowy, czy wygłupianie się. Po prostu milczeliśmy, milczenie bywa dobre. Tymczasem u trójki wracającej do swoich własnych osobistych domów się działo. 
Zapamiętamy z tego dnia dialog między Moniką, a Sumelem w obecności Bartka: 
S: Patrzcie jaki dziwny kot. -wymowna wymiana spojrzeń. 
M: Sumel, to nie kot, to pies...
 
S: Eh, dziwne te koty. 
A może to Monice i Bartkowi się pomieszało, czemu obwiniacie biednego Mateusza ?! xD 
 Tej nocy spała u mnie Weronika, pamiętam jak mi się plontał język przy rozmowie z jej mamą, pamiętam niespodziewaną wizytę jej mamy u mnie- przyniosła jej wtedy rzeczy. 
  
 Tak mało brakowało, a pierwsze spotkanie zakończył by przypał. Ale gładko się z tego wywinęłam, wywinęliśmy... 
  
  
CDN !!! :D 

grandiose   
mar 03 2011 Tak, tak - TO MY :D
Komentarze (11)

BONDZIORNO BŁENOS AIRES. :D

 

 

Specjalnie na potrzeby tej notki założyłam konferencje, która w rzeczywistości i praktyce jakichś konkretnych i do tego potrzebnych informacji mi nie przyniosła, ale był ubaw. Co do kolejności przedstawienia postaci posłuże się fenicjańskim wynalazkiem- alfabetem. Więc : POZNAJCIE NAS, oto my. :D

 

WIKTOR- żadne górnolotne epitety nie przychodzą mi na myśl, kepasssa, a stwierdzenie: mała, wredna, chamska, złośliwa gnida jest już przestarzałe. Wiktor i jego skuter (czasem z pomocą Kamila) zostawiają cząsto na podjazdach charakterystyczne kółka, które mówią niemal 'ja tu byłem, Wiktor'. Trudno mi coś jeszcze wyłuszczyć na jego temat, bo Wiktor po prostu jest. I jest fajnie :D

 

GWIAZDA- mistrzyni w ściemnianiu rodzicom. To właśnie ona już raz przyprawiła mnie o złamaną nogę, a niedawno chciała włożyć w gips też obojczyk (oczywiście to taka ściema). Ania jest posiadaczką nieszczęsnego roweru bez hamulców, którym jak przypuszczam chciała zabić Monikę, ale nie wracajmy do tego. Przejdźmy dalej.

 

FILIP- wysoki, długowłosy, irytujący nałogowiec. W nasze strony sprowadził go wszechstronny Skrzeku. Chodzą słuchy, że lubi bawić się prezerwatywami, a inicjatywa ‘kinder niespodzianki’ autorstwa Bartka szczególnie mu się spodobała. Fajki są dla niego niemałą motywacją do przyjścia.

 

KAROLINA - nasz nowiusieńki nabytek, który przystąpił dziś na naszą drogę złaaa. A wszystko to dzięki pewnemu szantażowi zainicjowanego przez chłopaków, ale o tym nie wspominajmy bo to ciemna strona historii ;P. Nasz talent muzyczny, moja osobista siostra. 10 minut pobytu chłopaków dla jej pokoju było tragedią.

 

NIKA - kobieta lubująca sprzątanie. Charakterystycznym dla niej jest śmiech, który trudno przystopować. Znana jest rówież ze spektakularnych upadków, rzucania lodami koło głowy Moniki i rozrywania nowych spodni. Niestety zdarzenie o którym wspominam nie zostało nagrane (dla potomności) przez co wszyscy rozpaczają.

 

SKRZEKU- i wreszcie doszła pora na mistrza imprezy, mojego osobistego przyjaciela (wcale się nie chwale, wypad!) oraz tak samo osobistego brata Wiktora. Skrzeku jest w stanie w 20 minut załatwić wszystko, druga sprawa, że potem trzeba niektóre rzeczy odkręcać. Co on takiego robi? Wyrzuca butelki tam gdzie nie potrzeba, robi gówno- sosy, sika przez okno, a tak poza tym, to grzeczny poukładany chłopak. Na tym kończe, bo długo by pisać o nim, powiem jedynie że często bedzie sie przewijał w następnych notkach.

 

OSSAKI- hardcore ekipy. Poza tym mistrz w bekaniu. Jest wyjątkowo szczery w stosunku do swojej mamy. Posiadacz nieszczęsnego skutera z blokadą do 55 km/h, na co jeżdżąc z nim Skrzeku się wkurzył i stwierdził, że sam zajmie się jej zdjęciem. W efekcie blokada wynosi teraz 58 km/h, jest postęp, prawda? :D

 

SUMEL- hmm, coś mądrego. Nie do pojęcia dla mnie- i pewnie nie tylko dla mnie- jest to jak on ogarnia szkołę. Mimo, że kujon to nie sztywniak, jeśli chodzi o zachowanie, co do postawy to nie potrafi się zgarbić.

 

BARTOLLO- kamerzysta. Człowiek, który- jak sam stwierdził, żeby nie było- może z nas wypić najwięcej z uwagi na swoją masę. Bartek upchnął 3 butelki (po sami-wiecie-czym) w obudowie komutera, daje radę chłopka, no nie? Ma upodobanie w spirytusie jakimśtam.

 

WYDRA- specjalistka od gównianych spraw. Jest osobą, która jest przez resztę najbardziej demoralizowana, choć sama twierdzi że nie zdajemy sobie sprawy ile ona alkoholu w życiu wypiła. Częsta uczestniczka imprez rodzinnych. I stanowczo za miła dla dziwnych ludzi osoba.

 

MIMIŚKA- gospodyni imprezy, która jej na dobre nie wyszła. Straszna gaduła, mająca zadziwiająco podobne myślenie do mnie. Najstarsza z nas wszystkich, a jednocześnie motywatorka wszystkich działań. Znana z długich wiadomości na gadu, oraz znielubiana już przez wszystkich nauczycieli.

 

No i jako kumulacja i podsumowanie tego wszystkiego oto ja- Magda, Marmolada. Mimo wszystko najgorzej jest pisać o sobie, więc tylko nadmienie, że mam fajną i osobliwą babcię i mam kartotekę na policji.

 

Co do nas wszystkich to jesteśmy bandą indywidualnych jednostek, każdej na swój sposób ciekawej i wnoszącej coś do tego całego przedstawienia. Pisząc to wiedzę, jak wyrabiamy sobie charaktery i opinie. Pisząc to czuje, że jesteśmy fajni. Zaprzeczycie?

 

Serce, posprzątałeś już kuchnie? To teraz szuraj, rozumiesz, po piwo, szybko. Lewa, prawa, lewa, prawa ! :D

grandiose   
mar 01 2011 na start.
Komentarze (2)

Na wstępie przyznam się szczerze, że ten blog to poroniony pomysł. Zapytasz dlaczego go założyłam? Właściwie znajduje tylko jeden argument, który jest adekwatny do tego całego zamieszania: BO ŚNIEG. Masz z tym jakiś problem? To dawaj na ring!

 

Teraz na poważnie.

Oskar się domagał, Monika chciała, reszta nie wyraziła sprzeciwu lub otwarcie poparła pomysł. Dlatego na życzenie ogółu zakładam ten blog biorąc całą odpowiedzialność za jego prowadzenie na swoją klatę. Mam nadzieję, że nie zawiodę oczekiwań całej ekipy, dlatego dość pierd***nia o głupotach. Przejdźmy do rzeczy.

 

Blog poświęcam naszym sobotnim przeżyciom. Kto jest wtajemniczony ten rozumie samo przez się. Dla innych nieświadomych powiem, że dla nas sobota jest symbolem i tradycją. A wszystko na dobrą sprawę zaczęło się pewnego pięknego piątku 4 marca 2011 roku, czyli ponad miesiąc temu. Założyć możemy, że obchodzimy rocznice. Założyć możemy, że blog jest rzeczą jubileuszową, co zwiększa jego znaczenie.

 

W najbliższym czasie możecie oczekiwać postu, który rozświatli wam kim właściwie My jesteśmy. Na razie nic nie zdradzam. Wiecie, taki chiński chwyt marketingowy, żeby zwiększyć wasze pożądanie następnego wpisu lub inaczej sposób żeby połechtać waszą ciekawość.

 

Aprobatę i pochwały* proszę wyrażać w komentarzach.

 

*NICZEGO INNEGO NIE PRZYJMUJĘ. Jeśli komuś się coś nie podoba to niech ma na uwadze to, że Skrzeku ma kolegów.

grandiose